Nie jesteś zalogowany na forum.
Ogołocony, ale można znaleźć duże zapasy alkoholu.
Offline
To nie było tak, że rozpaczliwie poszukiwałem paru butelek z alkoholem. Przychodziłem tu co parę dni powęszyć i samotnie posiedzieć, a tych, którzy chcieli mi przeszkodzić, zabijałem. Proste i normalne. To był mój świat, świat chaosu i rozpaczy, gdzie każdy szwendacz miał zakaz wstępu.
Offline
- Nie radzę. Psy lizały wierzch - mruknąłem, opierając się o ścianę. On naprawdę chciał pić z otwartej butelki? Ludzkość była na skraju wymarcia, zabawne że nikt nic nie robił, aby temu zapobiec.
Każdego dnia umieramy po trochu. Każdego dnia trochę się rodzimy. Walczymy o każdy oddech, a zapominamy jak żyć. Czujemy się przytłoczeni ciężarem własnych myśli. Zamykamy się w czterech ścianach, mając nadzieję, że jesteśmy bezpieczni, choć to tam czekają na nas potwory złamanych nadziei, doświadczonych porażek, niespełnionych obietnic. Tak bardzo nie umiemy być.
Offline
- Spokojnie, nie mam pięciu lat, staruszku - odgryzłem się, lustrując wzrokiem kolejne pudła z butlami, a gdy zorientowałem się, że nie ma zamiaru odejść, zadałem pytanie. - Będziesz tak stać? - Wywróciłem oczami.
Offline
- Jesteś pewny? - W moim głosie pobrzmiewała pewność siebie. Oderwałem się od ściany, okrążając chłopaka. Przykucnąłem przy nim, trzymając kuszę w zanadrzu. Mogłoby się zdawać, że mój palec drgał w powietrzy, ale tak naprawdę wisiał na białej żyłce. - Jeden krok i jesteś martwy, chłoptasiu. - Spojrzałem na niego z ukosa, demonstrując władzę. Młodzi, tacy głupi i niedoświadczeni.
Każdego dnia umieramy po trochu. Każdego dnia trochę się rodzimy. Walczymy o każdy oddech, a zapominamy jak żyć. Czujemy się przytłoczeni ciężarem własnych myśli. Zamykamy się w czterech ścianach, mając nadzieję, że jesteśmy bezpieczni, choć to tam czekają na nas potwory złamanych nadziei, doświadczonych porażek, niespełnionych obietnic. Tak bardzo nie umiemy być.
Offline
- Rzeczywiście, uważasz, że jesteś mądrzejszy, ale nie potrzebne jest mi teraz twoje ego - odparłem cicho z irytacją. - Ty nie jesteś tu potrzebny - dodałem chłodniej i sięgnąłem do swojej skórzanej kurtki po oczywistą oczywistość - pistolet. - Zbiegną się tu, a ja wyskoczę przez okno, przez co ty zostaniesz. Pewnie sobie poradzisz, ale ja będę miał spokój. Powtórzę więc jeszcze raz. Czego chcesz? - dodałem z wycelowaną w niego bronią.
Offline
Westchnąłem ciężko, kręcąc głową.
- Niewdzięczność ludzi zawsze będzie mnie zadziwiać - mruknąłem i w mgnieniu oka wybiłem mu broń z rąk. - Pistolet w dłoniach dzieci bywa niebezpieczny. Możesz sobie zrobić krzywdę. - Przechyliłem głowę w bok, patrząc na niego z ukosa. Przewyższałem go o kilka centymetrów. Stopą odsunąłem broń na bok, aż łupnęła o brudną ścianę. - Bar od kilku dni jest miejscem prywatnym. Niestety ludzie z łatwością radzą sobie z zabezpieczeniami.
Każdego dnia umieramy po trochu. Każdego dnia trochę się rodzimy. Walczymy o każdy oddech, a zapominamy jak żyć. Czujemy się przytłoczeni ciężarem własnych myśli. Zamykamy się w czterech ścianach, mając nadzieję, że jesteśmy bezpieczni, choć to tam czekają na nas potwory złamanych nadziei, doświadczonych porażek, niespełnionych obietnic. Tak bardzo nie umiemy być.
Offline
- Przezorny zawsze ubezpieczony - mruknąłem pod nosem, nie wyjawiając mojej tajemnicy. - Cóż, Harry oboje chcemy przeżyć, ale ty przyczepiłeś się do mnie jak rzep psiego ogona. Myślisz, że to w porządku? Możesz być ugryziony, a mimo to masz czelność mówić mi, co mam robić. Naprawdę radziłbym ci stąd iść.
Offline
Przeszedłem za jego plecy, stukając palcami o zewnętrzną część uda.
- Nie zmuszaj mnie, abym pokazał ci wyjście. Nie jesteś za mądry, ale na to cię chyba stać, chłoptasiu.
Obszedłem za ladę. Nie przerywałem kontaktu wzrokowego, dzięki czemu moja dłoń z łatwością powędrowała pod ladę. Puste butelki, a tuż za nimi czarna spluwa.
Każdego dnia umieramy po trochu. Każdego dnia trochę się rodzimy. Walczymy o każdy oddech, a zapominamy jak żyć. Czujemy się przytłoczeni ciężarem własnych myśli. Zamykamy się w czterech ścianach, mając nadzieję, że jesteśmy bezpieczni, choć to tam czekają na nas potwory złamanych nadziei, doświadczonych porażek, niespełnionych obietnic. Tak bardzo nie umiemy być.
Offline
- Nie przyszedłem po to, żeby się bawić. Dostałem misję, którą muszę wypełnić, a ty myślisz, że mnie powstrzymasz. - Pokręciłem głową z niedowierzaniem. - Nie wysilaj się, nie ma w niej nabojów. Wszystkie wykorzystane na takich jak ty - zauważyłem, wykładając ręce z kieszeni.
Offline
- Oszczędź sobie te wstępne gierki. Znam takich, jak ty - wycedziłem przez zęby. W miejscu tego chuchra stanął Merl, silny i zwarty. Jego palec był skierowany we mnie, a usta w kółko powtarzały dwa słowa: "walcz, idioto".
Bez zawahania wyciągnąłem broń spod lady, nabijając ją i oddając szybki strzał.
- Następny będzie między oczy - warknąłem.
Każdego dnia umieramy po trochu. Każdego dnia trochę się rodzimy. Walczymy o każdy oddech, a zapominamy jak żyć. Czujemy się przytłoczeni ciężarem własnych myśli. Zamykamy się w czterech ścianach, mając nadzieję, że jesteśmy bezpieczni, choć to tam czekają na nas potwory złamanych nadziei, doświadczonych porażek, niespełnionych obietnic. Tak bardzo nie umiemy być.
Offline
- Po następnym, nie będziesz żywy - stwierdziłem, robiąc unik, a potem chwytając broń, którą popchnął.
Wykonałem strzał, ale za pierwszym razem chybiłem. Drugi strzał przeleciał mu koło ucha, a trzeci... nie trafił konkretnie w jego głowę czy serce, ale okolice ramienia.
Czekałem tylko na tych idiotów, którzy mieli się zjawić i pomóc załatwić gościa. Właściwie to zawieźć go do imperium budowanego przez jakiegoś innego faceta, ale nie obchodziło mnie to zbytnio. Schyliłem się kiedy usłyszałem jak strzela, a potem doszedł do mnie dźwięk stukania po schodach.
- Ups - mruknąłem.
Offline
- Idiota - warknąłem, zaciskając zęby. Czułem metaliczny zapach krwi w ustach. Przysunąłem się bliżej lady, znalazłem jakąś brudną szmatę na podłodze i owinąłem ją sobie ramię. Chwyciłem za butelkę jakichś szczyn, upiłem łyka i przewróciłem się na drugą stronę. Głupota ludzi, dobijała mnie za każdym razem, kiedy potencjalnie skazywali nas na śmierć.
Wychyliłem się z boku, szukając go wzrokiem, jednak chłopak zniknął. Zdążyłem się przyjrzeć jego posturze oraz zachowaniu. Chciał mnie zaskoczyć, ale mój refleks mu na to nie pozwolił. Przewróciłem się na plecy, strzelając w momencie, kiedy znalazł się nade mną.
- Zniszczyłeś mój bar - syknąłem, widząc jak również zwija się z bólu obok mnie. Nieudacznik miał mniej szczęścia ode mnie. Choć czy bycie na skraju śmierci można nazwać szczęściem?
Każdego dnia umieramy po trochu. Każdego dnia trochę się rodzimy. Walczymy o każdy oddech, a zapominamy jak żyć. Czujemy się przytłoczeni ciężarem własnych myśli. Zamykamy się w czterech ścianach, mając nadzieję, że jesteśmy bezpieczni, choć to tam czekają na nas potwory złamanych nadziei, doświadczonych porażek, niespełnionych obietnic. Tak bardzo nie umiemy być.
Offline
Coraz głośniejsze kroki. I... Przyszli.
- Bierzcie go - wydusiłem z siebie, ostatni raz uderzając padalca z całej siły tak, że upadł na ziemię.
Ludzi było czterech, w tym jedna kobieta. Niezbyt przekonana, trochę jakby go rozpoznała, ale rzuciłem jej surowe spojrzenie.
- I znajdźcie apteczkę.
Offline